Bolesne potknięcie podczas maratonu.
Piast Gliwice stanął przed szansą, aby dołożyć do swojej gabloty kolejne trofeum. Po mistrzostwie Polski przyszedł czas na Superpuchar. Gliwiczanie są w trakcie maratonu. W środę graliśmy o Ligę Mistrzów w Borysowie, a dziś przy Okrzei 20 ze zdobywcą Pucharu Polski.
Dodatkowo, w środę czeka nas rewanż i bardzo ważny mecz o awans do drugiej rundy eliminacji LM, przez co ranga dzisiejszego spotkania mogła być w opinii kibiców mniejsza.
Do Gliwic przyjechał zdobywca Pucharu Polski i trzecia drużyna poprzedniego sezonu wspierana przez dwa tysiące kibiców Lechii i Śląska Wrocław.
Trener Fornalik wybrał następującą jedenastkę: Badia, Czerwiński, Felix, Hateley, Holubek, Huk, Kirkeskov, Milewski, Mokwa, Parzyszek, Szmatuła. W rezerwie pozostali: Aquino, Borkała, Konczkowski, Korun, Plach, Sokołowski i Valencia. Co oznacza, że „Waldek King” dokonał aż siedmiu zmian w stosunku do pierwszego meczu el. LM z BATE.
Mecz rozpoczął się fatalnie dla gospodarzy. Lechia dośrodkowywała piłkę z lewej strony w pole karne Piasta dwa razy. Pierwsza próba, na nasze szczęście nie powiodła się, ale drugą na gola zamienił Haraslin, którego nie upilnował Kirkeskov (małe dejavu). W drugiej minucie mieliśmy 0:1.
Piast mógł odpowiedzieć w 11 minucie. Dośrodkowanie Holubka z lewej strony na gola próbował zamienić Parzyszek, ale uderzenie głową przeleciało nad poprzeczką Kuciaka.
W 19 minucie Hateley wrzucił piłkę w pole karne Lechii. Podanie, głową przedłużył Badia wprost pod nogi Felixa, ale Hiszpan strzelił obok słupka.
Dwie minuty później Szmatuła próbował złapać niskie dośrodkowanie, ale „wypluł” piłkę wprost pod nogi Kubickiego. Piłkarz Lechii skorzystał z „prezentu” naszego bramkarza i podwyższył wynik meczu na 0:2.
W 36 minucie Gerard Badia spróbował pokonać Kuciaka z dystansu strzałem po ziemi, ale piłka zdołała tylko przewrócić bidon stojący obok bramki gości.
Do przerwy przegrywaliśmy 0:2 i raczej ciężko było wierzyć w przemianę naszej drużyny. Gra sprowadzonych w letniej przerwie piłkarzy nie napawała optymizmem. Praktycznie każdemu przytrafiały się błędy. Podobnie sytuacja wyglądała ze zmiennikami. Po zdobyciu drugiego gola Lechia już nawet odpuściła pressing na naszej połowie i zaczęła „murować” dostęp do swojej bramki, licząc przy tym na kontry.
W przerwie Waldemar Fornalik zmienił słabego w pierwszej połowie Holubka. Na boisku pojawił się Joel Valencia.
W 49 minucie indywidualny błąd Valencii wykorzystał Haraslin. Na tablicy widniał wynik 0:3.
Nadzieję w nasze serca wlał Patryk Sokołowski. Zmiennik Hateleya przyjął piłkę na ok. 20 metrze, poprawił ją sobie i huknął nie do obrony. Futbolówka odbiła się jeszcze od Błażeja Augustyna i zmyliła Kuciaka.
W 78 minucie serią groźnych dośrodkowań popisał się Tomek Mokwa. Przy ostatnim było bardzo blisko, aby zdobyć gola kontaktowego, ale Felix przy próbie strzału zderzył się z interweniującym Kuciakiem.
Piast złapał w końcu dobry rytm. Pojawienie się Patryka Sokołowskiego ożywiło poczynania Niebiesko-czerwonych. Pytanie tylko czy nie za późno?
Lechia pokazała jak grać takie mecze. Piast do 78 minuty nie miał pomysłu na skruszenie szczelnej defensywy gości. W międzyczasie fatalny błąd popełnił Joel Valencia. Ekwadorczyk podał do Haraslina, a ten bez problemu pokonał Jakuba Szmatułę. Zawiedli nowi piłkarze. Najbardziej irytująca była zachowawcza gra Milewskiego. Podanie do bocznego obrońcy opanował do perfekcji.
Historia się powtórzyła. W 1983 roku na stadionie XXV-lecia PRL przegraliśmy z Lechią Gdańsk w finale Pucharu Polski 1:2. Tym razem było podobnie. Superpuchar dla Lechii.
Ciekawostka: W drugiej połowie na gnieździe w „młynie” pojawili się Radek Murawski i Patryk Dziczek.